23 lutego 2021
Obszar działalności: Aktualności, Społeczeństwo

„Widać nas czy tylko słychać?”. O potrzebach i perspektywach komunikacji zdalnej.

Mija kolejny miesiąc komunikacji zdalnej, wszyscy zdobyliśmy sporo doświadczeń, które warto podsumować. Z mojego sondażu koleżeńskiego wynika, że stale powraca pytanie, czy student mający wyłączoną kamerę „jest obecny” na zajęciach. To pytanie znajduje uzasadnienie w codziennej praktyce zdalnej edukacji. W toku interakcji, gdy jako nauczyciele lub wykładowcy stawiamy pytanie sprawdzając, czy jesteśmy dobrze zrozumiali, różnie interpretujemy dłuższe pauzy w oczekiwaniu na odpowiedź. Zastanawiamy się, czy wynikają one z zastanowienia nad sensem pytania, czy raczej oddają praktyczny czas włączenia się w rolę słuchacza. W realnej, kontaktowej sytuacji nie zastanawia nas przerywanie dźwięku. Pojawiania się pauz w mówieniu – z racji funkcjonowania komunikacji niewerbalnej – jest uzasadnione wzajemną obserwacją stanów cielesnych. Patrząc na słuchaczy zazwyczaj wiemy, czy nasze pytanie rozpoczęło poszukiwanie odpowiedzi, czy jedynie zabrzmiało jak alarm przywracający uwagę. I to są nasze podstawowe, realne i przede wszystkim życiowe oraz długotrwałe doświadczenia. Wiążą się z nimi przyzwyczajenia językowe, które mimowolnie przenosimy do mediów. W zdalnych rozmowach zawodowych zdarza nam się powiedzieć „widzę, że jesteście państwo zorientowani w nowych przepisach budowlanych” i wiemy, że bardziej adekwatnie do sytuacji należałoby powiedzieć „słyszę, że jesteście państwo zorientowani…”. Formuła „słyszę, że…” może z kolei zabrzmieć niefortunnie, ponieważ najczęściej rozmówcy czują się niekomfortowo, podejrzewając w słowie „słyszę” jakieś podwójne dno percepcji. Problemy językowe ściśle uwypuklają się w sferze audio. Warto tu wspomnieć o koncepcji M. B. Rosenberga, który proponuje model komunikacji przeciwdziałający przemocy. Rosenberg zauważa, że niezależnie od naszych intencji, nasze przyzwyczajenia językowe utrzymują w stałej gotowości nie tylko wyrażanie ocen, ale również przyjmowanie informacji jako ukrytych sądów, deprecjonujących lub dyskwalifikujących nasze zachowania oraz poglądy. Nie chciałbym jednak skupiać się na postulatach dotyczących komunikowaniu się z przyjęciem technik usuwających świadome lub nieświadome blokowanie empatii. Bardziej zależy mi na ujawnieniu cech komunikowania się w kanale audio, które decydują o postępie w sposobach przekazywania wiedzy. Moim zdaniem stoimy przed istotną zmianą. Zaczynamy siebie słuchać i płyną z tego określone korzyści dla przywrócenia rozmowie jej pierwotnego sensu, czyli aktu poznawczego z perspektywy dźwięku.

Gdy widzimy naszego rozmówcę na ekranie stwierdzamy jego obecność w oparciu o spostrzeżenia wzrokowe. Natomiast kiedy nasz rozmówca ma wyłączoną kamerkę, wszystkie stany rzeczy ustalamy w oparciu o spostrzeżenia słuchowe. Z praktyki uprawiania sztuk audiowizualnych, wiemy, że ruch obiektu w kadrze decyduje o interpretacji ścieżki dźwiękowej. Twarz aktora mówiącego mówi zatem więcej niż sama mowa. Czy to „więcej” zawsze i w każdych okolicznościach aktu komunikowania oznacza jakąś merytoryczną wartość? Jestem zdanie, że nie. I już wyjaśniam, sięgając na moment do doświadczeń łączenia zadań socjologii z działaniami artystów. Nie bez powodu stworzyliśmy społeczny wytrych na ujarzmienie zjawiska medialnego, nazywając programy telewizyjne „gadające głowami”, choć pod takim samym tytułem inspirujący film dokumentalny Kieślowskiego z 1980 roku był intencjonalnie zgoła inny.  Krzysztof Kieślowski zwizualizował procedurę zadawania socjologicznych pytań ankietowych. Do tej pory niewidzialne akty pozyskiwania kwestionariuszy stały się widoczne w kadrze, pojawił się obraz a w nim ruch warg, kierunki spojrzeń i przede wszystkim wiek respondentów, których według artystycznego zabiegu montażowego reżyser ustawił chronologicznie od niemowlaka do osoby stuletniej. Od czasu pojawienia się tego czternastominutowego, czarno-białego filmu, mija właśnie 30 lat i nasza dzisiejsza sytuacja zaczyna domagać się decyzji idącej w odwrotnym kierunku. Współcześni kognitywiści uważają, że gdy słyszymy dźwięki, wraz z nimi odbieramy obrazy. Twierdzą nawet, że system słuchowy potrafi niekiedy dostarczyć informacje całkowicie pokrywające się z wrażeniami, jakie zdobywamy posługując się wzrokiem. Możemy też przyjąć hipotezę, że informacja słuchowa jest czasami doskonalsza w trybie odczytywania reakcji behawioralnych. Gdy słyszymy warczącego psa, jego widok niczego nowego nie wnosi do podstaw naszego odruchowego zachowania. Odsuwamy się, przyjmujemy bezpieczny „dystans poznawczy” i dopiero potem szacujemy, czy komplet zobrazowanych informacji o rasie, wielkości psa i przede wszystkim kierunku jego domniemanej agresji, rzeczywiście zasługiwał na naszą obronną reakcję. Co ciekawe, ten kto deklaruje, że „lubi psy” celniej na podstawie samego dźwięku ocenia wielkość, nastawienie zwierzęcia a nawet potrafi dźwięk przypisać konkretnej rasie psów, co najbardziej fascynuje kognitywistów zajętych badaniem tego jak „słyszymy przedmioty”.

Andrzej Klawiter w artkule „O słyszeniu przedmiotów” (Klawiter 1999) pioniersko wskazał na możliwość nowego podejścia do pojmowania słyszenia z perspektywy kognitywistyki. W artykule (jeszcze z datą XX wieku) zastanawia się, jak przebiega identyfikowanie dźwięków i rozpoznawanie scen słuchowych. Podejmuje przy tym krytykę dotychczasowego tradycyjnego podejścia do słyszenia. Upatrywana przez Klawitera obecność „paradygmatu psychoakustycznego” przyhamowała popularność wyników badań, które „od końca lat dwudziestych do początku lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku niejednokrotnie wyprzedzały i inspirowały badania widzenia (Jules 1994, s.179 i n.) są w chwili obecnej zdecydowanie zapóźnione w stosunku do tych ostatnich”. Spróbujmy pójść tropem aktualnego podejścia kognitywistów. Mówi ono o tym, że słyszenie w taki sam sposób jak widzenie, służy do zdobycia informacji o obiektach z otoczenia. Redukcja dominacji widzenia w percepcji komunikacji zdalnej może być uzasadniona tym, że w realnej i wirtualnej scenie życia nie widzimy fal świetlnych i tak samo nie słyszymy fali akustycznej, lecz widzimy i słyszymy przedmioty, które te fale nam przynoszą. Nasze narządy słuchu służą nam do orientacji w przestrzeni. Zazwyczaj wychodzi to na jaw w ciemności, ale przecież wiemy, że nie mamy w sobie przełącznika obraz/dźwięk a więc zapewne w każdej, nawet najbardziej rozświetlonej sytuacji, fale dźwiękowe budują w naszej wyobraźni obrazy fizycznych cech przedmiotów.  Gdy brakuje światła, jest to ten sam rodzaj pracy umysłu, ale bardziej przesunięty w sferę wykorzystania pamięci doświadczeń niż samego doświadczenia dokonanego tu i teraz. Tak jak dźwięk warczącego psa jest istotniejszy od wyglądu jego najeżonej sierści, tak samo ton słyszanej wypowiedzi partnera komunikacji „z wyłączoną kamerką” może wyraźniej pełnić swoją funkcję, polegająca na określonym i pożądanym wpływie na postawy słuchaczy. Akcent wyrażony poprzez odpowiednio dobraną siłę głosu i intonację zdania, może nas lepiej orientować w prezentowanym stanowisku, niż współistniejący z dźwiękiem widok mówcy, zwłaszcza gdy przyjmiemy, że pomimo blisko rocznego eksplorowania komunikacji zdalnej, ciągle jeszcze nie radzimy sobie z ograniczeniami ekspresji cielesnej dostosowanej do wymogów kamery.  Jesteśmy pokoleniem „słuchawkowo – mikrofonowym”, które „ma już w genach” ekspresję mowy dostosowaną do rozmów telefonicznych i korzystamy z coraz nowszych aparatów telefonicznych bez konieczności odświeżania umiejętności przechodzenia z komunikacji bezpośredniej do telefonicznej. To mamy opanowane, potrafimy rozmawiać bez poczucia dystansu wynikającego z rozmiarów fizycznej odległości pomiędzy rozmówcami. Pomyślmy, jakże byłoby to interesujące dla korespondujących badaczy np. z XVIII wieku! No cóż…uszanujmy własną epokę i spójrzmy na siebie jak na szczęśliwych spadkobierców przełomowych wynalazków. Możemy swobodnie eksplorować zarówno awans technologiczny jak i społecznie skumulowane doświadczenie rozmów telefonicznych. Nie skarżmy się na tych, którzy słuchając nas nie pokazują nam twarzy. Może nawet czasami ukryjmy własną twarz nie z powodu źle ułożonych włosów, ale z powodu dobrze ułożonych sensów przygotowanej wypowiedzi. Nasi rozmówcy to docenią. Z warstwy dźwiękowej pobiorą naszą wiedzę i doświadczenie. Rozpoznają w naszym głosie stany napięć ważne z perspektywy przemyślanych wartości, jakie nadajemy własnym słowom, zdaniom, tezom i hipotezom. A gdyby tak nie było, to znaczy, gdyby się jednak okazało, że dialog prowadzony przy wyłączonych kamerkach traktowany będzie niebawem jako przejaw braku dobry manier, to przynajmniej zapamiętajmy jak czasami dobrze jest komuś coś przekazać, nie będąc sterowanym bieżącymi reakcjami odbiorcy. Niezależnie bowiem od wzajemnie przekazywanych treści, ich wpływ na życie mierzy się z chwilą zamknięcia aktu komunikacji zdalnej. I nie liczmy na to, że rozstanie z nami w sieci oznacza zamknięcie pokrywy laptopa. Po nas, do gry wkraczają następni. I wtedy, już naprawdę, nasze obrazy jako obrazy mówców, mentorów, nauczycieli, wykładowców, trenerów biznesu – nie mają szans wygrać konkurencji z grafikami obrazów postaci, generowanymi od podstaw dla potrzeb świata wirtualnego. Więc mówmy, czasami prosząc, aby nas nie oglądano.  Nie z powodu wad obrazu a z uwagi na zalety dźwięku.

Autor: dr Marek Chojnacki

Foto: pixabay.com

FORMULARZ KONTAKTOWY

Napisz przed jakim wyzwaniem stoi Twoja organizacja? Jaki problem wymaga rozwiązania lub jaka decyzja dotycząca obecnej sytuacji jest do podjęcia i wymaga wsparcia eksperckiego?






    W czym możemy pomóc?

    * pole obowiązkowe